wtorek, 12 lipca 2011

Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street

Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street (Sweeney Todd: The Demon Barber of Fleet Street)

Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street (Sweeney Todd: The Demon Barber of Fleet Street) reż. Tim Burton


Postać Sweeneya Todda po raz pierwszy pojawiła się w XIX wiecznej opowiastce – wydawnictwie mającego za zadanie straszyć wiktoriańskie społeczeństwo Wielkiej Brytanii. Smaczku dodawała plotka, że pan Todd istniał naprawdę, jednak to stwierdzenie można nazwać jedną z pierwszych legend miejskich. Historia okazała się bardzo chwytliwa. Doczekała się siedmiu ekranizacji filmowych, adaptacji baletowej i musicalowej. Ósmą filmową wersję przedstawił twórca niezwykłych opowieści z dreszczykiem – Tim Burton.

Benjamin Bakrer (Johnny Depp) wiódł szczęśliwe życie. Miał piękną żonę i córeczkę. Jego szczęście niszczy sędzia Turpin (Alan Rickman), który upatrzył sobie panią Baker i wykorzystując swoje wpływy wysłał Benjamina na zesłanie do Australii. Pani Baker po gwałcie dokonanym przez sędziego zażywa truciznę a córeczka zostaje pod opieka Turpina. Gdy po 15 latach Baker powraca do Londynu, przyjmuje nazwisko Sweeny Todd i poprzysięga krwawą zemstę. Powraca do wykonywanego zawodu – golibrody. Chce zdobyć taką sławę by zgłosił się do niego sędzia Turpin by móc w stosownym momencie poderżnąć mu gardło. Zanim Sweeney dopada sędziego ginie wiele osób – Todd ma porachunki z całym jak mówi przeklętym miastem. Asystuje mu pani Lovett (Helena Bonham Carter). Dodaje w swej piekarni nowe danie – paszteciki zrobione z klientów golibrody, które szybko stają się przysmakiem całego Londynu.

Burtonowi po raz kolejny udało się wyczarować niezwykły i typowy dla niego świat. Jego Londyn to oniryczne miasto całkowicie wyprane z koloru. No może niecałkowicie, krew tak często tu lejąca się kontrastuje z szarym otoczeniem. Jedynie sceny pokazujące wspomnienia Todda i marzenia pani Lovett są kolorowe – kiedyś było dobrze, w marzeniach jest pięknie, teraz jest ponura rzeczywistość w ponurym mieście. Tonacja filmu odzwierciedla nastroje bohaterów. Podobnie się ma z kostiumami i charakteryzacją. Nie ma przepychu jak w filmach kostiumowych ukazujących czasy XIX wieku. Aktorzy noszą wypłowiałe ubrania, mają blade twarze, podkrążone oczy, włosy w totalnym nieładzie.

Byłby to chyba o wiele bardziej mroczny film Burtona niż inne jego produkcje gdyby nie forma musicalu. Gdyby nie ona byłby to typowy thriller mroczny, krwisty. Dodanie piosenek choć nie obiera filmowi tych atrybutów, mocno je niweluje, czyniąc historię bardziej burtonowską – do mrocznej opowieści dodanie szczypty czarnego humoru. Wykonanie piosenek nie wbija w fotel ale jest poprawne. Miło jest posłuchać, że czołowe gwiazdy Hollywood potrafią śpiewać.

Dla mnie najciekawszym z filmu jest para Todd i pani Lovett. Wdowa szczerze poświęca się dla planu Sweeneya, gotowa jest iść za nim do piekła. Ten jednak nie odwzajemnia tego uczucia dla niego ważna jest tylko zemsta. Gdy na ekranie pojawiają się sceny z tą parą z twarzy aktorów można wyczytać bardzo wiele. Najbardziej widać to w piosence „By the Sea”. Bardzo ciekawe są też epizody Sachy Barona Cohena i Timothy’ego Spalla. Dobrze też poradził sobie Alan Rickman, choć jego śpiew do najlepszych nie należy ale cóż nie można mieć wszystkiego.


1 komentarz:

  1. jeden z moich ulubionych filmów:) proponuję obejrzeć również "Mroczne cienie" - zabrakło mi tutaj tego filmu;)

    OdpowiedzUsuń