czwartek, 15 grudnia 2011

Mój Nikifor

Mój Nikifor

Mój Nikifor reż. Krzysztof Krauze


W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku Nikifor Krynicki był już po sześćdziesiątce. Przygłuchy, z wadą wymowy, bez stałego miejsca zamieszkania, błąkający się po całej Krynicy, sprzedającego swoje obrazki. Takiego na początku filmu zastajemy Nikifora (Krystyna Feldman). Zimą 1960 roku wszedł do pracowni malarza Mariana Włosińskiego (Roman Gancarczyk), gdzie zaczął malować i traktował jak własną. „Chwila” owa jednak przedłuża się a Włosiński jest poproszony o stworzenia Nikiforowi warunków do pracy – sztuka ludowa ma duże znaczenie w PRL.

Włosiński początkowo jest niezadowolony z nieoproszonego gościa - oto on absolwent ASP w Krakowie musi zajmować się samoukiem, analfabetą, z którym z trudem może się porozumieć. Obserwując jednak Nikifora przy pracy zaczyna pojmować , że to właśnie Nikifor jest artystą. Pasja z jaką tworzy, pietyzm wykorzystywanie wszystkim dostępnych materiałów – okładki zeszytów, opakowań po papierosach, czekoladach, drukach urzędowych, spowodowała, że spojrzał inaczej sam na siebie. Zdał sobie sprawę, że powinien porzucić malarskie ambicje i zaopiekować się Nikiforem. Wybór nie jest prosty, podopieczny Włosińskiego, Nikifor przez lata żyjący jak żebrak jest bardzo zaniedbany. Co gorsza stwierdzono u niego niebezpieczną dla innych otwartą gruźlicę płuc.

Ceną zaopiekowania się Nikiforem jest odejście żony Włosińskiego, która po dowiedzeniu się o gruźlicy wyjeżdża przerażona wraz z córkami do Krakowa. Nie pomagają zapewnienia Włosińskiego, że opieka potrzebna będzie góra na kilka miesięcy, trwała 7 lat.

„Mój Nikifor” to pierwszy i niestety ostatni film, w którym główną rolę zagrała Krystyna Feldman, aktorka znana do tej pory z charakterystycznych ról epizodycznych. Pani Krystynie udało się doskonale przedstawić postać schorowanego mężczyzny, który z wielką pasją oddaje się malowaniu. Nagrody Orzeł, Złota Kaczka i Złote Lwy są jak najbardziej zasłużone.

Reżyser filmu Krzysztof Krauze powiedział w jednym z wywiadów: Kiedy spotykamy po raz pierwszy Mariana Włosińskiego, jest sfrustrowanym plastykiem w Domu Zdrojowym, takim od transparentów, pogrążonym w kryzysie twórczym. Właśnie otrzymał propozycję awansu, przeniesienia do Krakowa, na odpowiedzialne stanowisko w Wydziale Kultury. Od niego będą zależały losy malarzy. On będzie decydował, kto jest artystą, a kto nie. Będzie mógł zorganizować własną wystawę. Dla frustrata to bardzo pociągające. Faustowska sytuacja. I wtedy wkroczył przypadkowo w jego życie Nikifor. Wszedł do pracowni Włosińskiego na chwilę, został przez siedem lat. Kiedy okazało się, że ma otwartą gruźlicę, zamknęły się przed nim wszystkie domy w Krynicy, powszechnie palono jego obrazki. Włosiński pozostał mu wierny, choć praca pod jednym dachem z gruźlikiem była w tamtych latach obarczona wielkim ryzykiem. Tym bardziej że miał rodzinę. Włosiński zapłacił za to osobistym dramatem. A mimo wszystko, opieka nad Nikiforem przemieniła jego życie na 'tak'. Odnalazł wewnętrzny spokój. Zaczął malować. I to dobrze malować. Jest takie powiedzenie: 'To co ofiarujesz - zachowasz, to co zatrzymasz - stracisz'. Taki jest sens poświęcenia, ofiary.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz