Przełamując fale (Breaking the Waves) reżyseria Lars von Trier
Ten film przez długi czas po obejrzeniu nie dawał mi spokoju. Opowiada historię Bess (Emily Watson), dziewczyny wychowanej w konserwatywnej społeczności szkockich kalwinistów. Jest to głównie opowieść o wielkim, wręcz obsesyjnym uczuciu jakim główna bohaterka darzy poślubionego w pierwszej scenie filmu Jana (Stellan Skarsgård). Małżonek odkrywa kobiecość Bess, staje się dla niej wszystkim.
Szczęście nowożeńców nie trwa długo. Jan wraca do pracy na platformę wiertniczą a zrozpaczona Bess modli się o szybki powrót męża. Bóg, który zdaje się rozmawiać z bohaterką rychło spełnia jej prośby lecz w sposób godny słynnej małpiej łapki spełniającej życzenia. Powrót Jana jest spowodowany wypadkiem na platformie, rokowania na jego wyzdrowienie nie są najlepsze. W tym momencie dla Bess rozpoczyna się największy wybór życiowy. Sparaliżowany Jan wręcz nakazuje i szantażuje własną śmiercią aby jego żona uprawiała seks z innymi mężczyznami a następnie opowiadała mu o tym. Oddana mężowi Bess spełnia jego prośbę rzucając na szalę wszystko – swoją reputację, zdrowie a nawet życie.
Po kończeniu seansu trudno było mi powiedzieć jaka Bess naprawdę była. Dobra – oddała się całkowicie mężowi, robiąc wszystko aby wyzdrowiał. Naiwna – jej wiara w wyzdrowienie Jana w zamian za robienie z siebie prostytutki niejednego przyprawi o uśmiech kpiny. Słaba a może nawet chora psychicznie – jej infantylność, wręcz irytująca rozpacz po wyjeździe Jana, wyimaginowany dialog z Bogiem przynosi na myśl szaleńców. Święta – może w trakcie modlitwy rzeczywiście doznała łaski rozmowy ze stwórcą, a przez wypełnienie jego poleceń została nagrodzona jej ofiara.
A wy jak myślicie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz